2023-11-02
Kiedy pytam mojego sześcioletniego syna jak zacząć wpis o dobrym życiu, on mówi mi: „Na początku o tym, żeby się dobrze spało”. Gdzieś głęboko w mojej głowie, tam gdzie mieszka potrzeba naukowości, fachowości i profesjonalizmu, zaczynają rozbrzmiewać wątpliwości i sprzeciw. Ale już za chwilę te słowa zaczynają pulsować w krwioobiegu wraz z biciem serca. I już wiem, że to jest dobry trop. „Na początku o tym, żeby się dobrze spało…”
Bo sen to ukojenie, sen to uzdrowienie. Sen to fabuła pozbawiona logiki, to nasza podróż do wnętrza i odrzucenie kontroli. Sen to echo codzienności i równocześnie ucieczka od niej. Sen to czas w naturze, gdy wszystko spowalnia, hamuje i oddycha miarowo. Lekarze we śnie uzdrawiają najbardziej chore części naszego ciała. Ale sen to także przebudzenie. Jaki jest mój sen i jakie jest moje przebudzenie? Czy przeciągam się z rozkoszą jak niemowlę, czy od pierwszych milisekund jestem spięty, pełen nerwowości i pośpiechu. Czy dopada mnie od razu poczucie bycia w „niedoczasie”, bycia „nie tak” i „niewystarczająco”? Jakże często jakość snu i przebudzenia jest doskonałym wyznacznikiem naszego dobrostanu. Lub jego braku. Czy mamy w sobie tyle ciepła, by objąć i przytulić te najbardziej spięte części nas samych. By je zauważyć. Czasami tylko tyle potrzeba. Tylko i aż tyle. Nie zawsze w naszym życiu byliśmy otoczeni „wyregulowanymi” dorosłymi. Takimi, którzy potrafili w mądry i czuły sposób poprowadzić nas przez piękny, lecz skomplikowany świat uczuć i emocji. Którzy potrafili dać nam ciepłe miejsce w swoim sercu, bo najzwyczajniej sami tego nie zaznali. I potem zdarza się, że niesiemy przez życie liczne nieutulone nasze złości, smutki i trudności.
Czy mam w sobie wystarczająco empatii dla samego siebie, by móc sobie powiedzieć i uwierzyć, że to też może być w porządku? I równocześnie czy mam w sobie gotowość by zaufać, że nie muszę przez resztę życia nieść ze sobą bagażu, który sprawia, że oddalam się od siebie samego i że nie żyję swoim życiem? Marshall Rosenberg często pytał: co jest we mnie żywe? To takie proste i w ogóle niełatwe. Zapytać siebie: co jest we mnie żywe? Co mnie wspiera? Czy mam w sobie gotowość, by zacząć żyć własnym życiem? Życiem, w którym czuję że jestem naprawdę u siebie? Czy mam w sobie gotowość na wybaczenie? Na takie wybaczenie, które wcale nie oznacza, że wybaczyć to powiedzieć, że zranienie było OK. Ale oznacza powiedzenie samemu sobie, że to jest OK, żeby przestać cierpieć.
Czasami może okazać się, że dużo bezpieczniej jest nam żyć życiem, do którego przywykliśmy. Bo jest znane, przewidywalne i nawet jeśli oddala nas od samych siebie, to wydaje się być tym, co daje nam poczucie pewności. Czasami trudno nam uwierzyć i zaufać, że uniesiemy zmianę, że będziemy w stanie wypłynąć na szerokie wody. Czasem łatwiej nam się zakotwiczyć i trwać w obszarze tego co określone i bezpieczne. Bo przecież statki w portach też są bezpieczne. Lecz ostatecznie – rolą statków nie jest przecież stać w porcie…
Jeśli masz ochotę spróbować: czy można inaczej, bliżej, bezpieczniej, odważniej – nawet jeśli dziś wydaje się to nielogiczne – zapraszamy. Na początku po to, żeby się dobrze spało 🙂
…
Agnieszka Padewska